Cześć!
Nie jestem fanką perfum i nigdy nie czułam potrzeby by posiadać te z wyższych półek, od znanych projektantów czy celebrytów. Wymagam od nich tylko trwałości i by zapach był taki mój, czyli połączenie słodyczy, klasy, świeżości i "tego czegoś". Chyba nie posiadam swojego ideału. Zapachu, który by mnie zaczarował, uwiódł, sprawił, że poczułabym się elegancką kobietą w wielkim mieście, z drogą torebką i kubkiem Starbucks w ręku. Lub szaloną imprezowiczką, której słodka woń perfum dodaje pewności siebie, siły i energii. W klubie przyciągałaby wzrok mężczyzn, kobiet, barmanów, ochroniarzy i kolorowych tancerek. A może tak naprawdę powinien pasować do pani domu, takiej bardzo zajętej kobiety, krzątającej się w pięknie wyprasowanym fartuszku, z dzieckiem na ręku i marzącej o wielkim świecie? Sama nie wiem i chyba dlatego tak trudno znaleźć mi swojego ulubieńca, choć na razie na szczycie listy są flakoniki od Chanel No5, Flower Bomb od Viktor & Rolf i Lady Million by Paco Rabanne. Tylko one w jakimś stopniu spełniają moje oczekiwania i zawsze chętnie do nich wracam.
Dziś jednak chciałabym Wam opowiedzieć o wodzie toaletowej i dezodorancie w sprayu marki B.U.- RockMantic, których nigdy wcześniej nie znałam i podejrzewam, że gdybym zobaczyła je stojące na półce w drogerii, to tylko opakowanie przyciągnęłoby na chwilę mój wzrok, ale na pewno nie zdecydowałabym się na ich zakup. Myślcie, że jestem zadowolona, że jednak miałam okazję je testować?