
Wiem, że post o balsamie do ust może wydać się nudny, zwłaszcza że ten temat ostatnio jest dosyć popularny i ponoć niektórym aż zaczął wyskakiwać z różnych sprzętów AGD. Mnie do podzielenia się opinią nikt namawiać nie musiał i chociaż dziś obejdzie się bez długich, rozwlekłych wywodów, o tym balsamie muszę Wam opowiedzieć! Czy są na sali posiadaczki spierzchniętych, niereformowalnych i opornych na pielęgnację ust? Jeszcze jakiś czas temu sama bym podniosła rękę i kolejny raz powtórzyła wszystkim, że z moimi wargami nic się zrobić nie da i kropka. Miałam sławne peelingi, pomadki, a nawet sama w domowym zaciszu kręciłam kolorowe i pięknie pachnące specyfiki, których przepis głosił iż lepszych nawet w Lushu nie dostaniecie. Na nic regularność, na nic mieszanie i duma z własnoręcznego wyrobu jakby osłabła, bo miał okazać się hitem, a pozostawił jedynie niesmak. Za radą Waszych pozytywnych recenzji, oraz sympatii do marki Nuxe, postanowiłam na własnej skórze (ustach) przekonać się o świetności legendarnego balsamu Reve de Miel (ok. 28 zł). Już wiecie, że lubię, ale zostaniecie jeszcze chwilę ze mną, a dowiecie się skąd ta miłość się wzięła.