Są problemy skórne, których wyleczenie nie jest proste. Są kosmetyki idealne, których odnalezienie sprawia nie lada problem. I wreszcie są marki, które znają rozwiązania na wszystkie pielęgnacyjne zmartwienia. Świadomość konsumentów rośnie, bo coraz więcej osób potrafi już wychwycić “szkodliwe” składniki w produktach i odnaleźć właściwą dla siebie pielęgnację. Cieszy mnie to o ile nie popadamy w kosmetyczny nacjonalizm i nie brniemy ślepo za modą, a świadomie z każdego rodzaju produktów wybieramy co dobre dla naszej cery. Najpierw jak potężna fala tsunami zalała nas moda na naturalne kosmetyki, by później odejść trochę w cień i ustąpić miejsca na świeczniku azjatyckiej pielęgnacji. Uważam, że każda z nich ma potencjał, ale zdecydowanie bardziej jestem za kosmetykami organicznymi, które kojarzą mi się ze zmarszczoną babciną ręką, która starannie uciera zioła w mosiężnym moździerzu by podążając za sekretnym przepisem, stworzyć produkt rozwiązujący wszystkie skórne problemy. I chociaż na rynku jest mnóstwo producentów, którzy ogłaszają się jako liderzy w wyrobie kosmetyków naturalnych, znalezienie idealnego i spełniającego te rokujące obietnice jest naprawdę trudne. Dziś opowiem Wam o kremie pod oczy marki Grown Alchemist, którego skład jest zdecydowanie najlepszym jaki kiedykolwiek widziałam i nie mogłam doczekać się dnia, w którym opowiem nieco więcej o tym produkcie.