Produkty marki The Ordinary nie są już nowością na tym blogu i w mojej łazience też goszczą od dłuższego czasu. Nie da się jednak ukryć, że szał na nie ciągle trwa, a ich popularność nie słabnie ani na minutę. Posty z udziałem produktów marki wciąż są jednymi z najpopularniejszych spośród wszystkich tu opublikowanych. Ode mnie zdążyliście już usłyszeć, że nie jestem zachwycona marką, ale po czasie zdążyłam nieco zmienić o niej zdanie i uważam, że można w jej asortymencie znaleźć prawdziwe perełki. Kwas azelainowy czyli Azelaic Acid Suspension 10% zakupiłam z myślą o redukcji wyprysków i rozjaśnieniu przebarwień. Po przygodzie z poprzednimi kosmetykami The Ordinary nie spodziewałam się cudów i tym razem obyło się bez wielkich oczekiwań. Czy jednak produkt miło mnie zaskoczył? O tym zaraz chętnie Wam opowiem.
Oh jak mi ulżyło gdy zobaczyłam, że kwas umieszczono w wygodnej i miękkiej tubce. Zdecydowanie potrzebowałam odpoczynku od pipet i bliźniaczo podobnych, szklanych opakowań. By wydobyć resztki kremu musiałam już na sam koniec rolować ją i porządnie dociskać. Myślę, że producentów do umieszczenia kosmetyku w tubce przekonała gęsta konsystencja. Ciężko też ją rozprowadzić na skórze i w pierwszych sekundach mam wrażenie jakbym smarowała się mocno silikonową bazą. Suchą oraz toporną. Jednak produkt w mig całkowicie się wchłania i nie pozostawia po sobie śladu na cerze. Zero lepkości czy tłustej warstwy. Tak jakbym nic na nią nie aplikowała. Ważne jest więc by pospieszyć się z rozprowadzaniem, bo tylko wtedy będziecie mieć pewność, że pokryliście kremem całą twarz.
Po wstępnych oględzinach przechodzimy do opisu działania. Producent obiecuje nam rozjaśnienie przebarwień, ja niczego takiego nie zauważyłam. Jednak zdaję sobie sprawę, że wymagana jest do tego dłuższa kuracja i nie wykluczam, że po kilku miesiącach w końcu odnotowałabym choć niewielką zmianę w moich plamach potrądzikowych, ale nie kontynowałam jej. Dlaczego? O tym za chwilę. Kolejna pozycja na liście zobowiązań to działanie przeciwzaskórnikowe, przeciwbakteryjne oraz przeciwzapalne. Potwierdzam. Produkt używany regularnie faktycznie zmniejszył występowanie wyprysków i pomógł szybciej goić się tym, które już powstały. Moja cera już po kilku użyciach wyglądała dużo lepiej i była o niebo gładsza. Efekt ten można odczuć nawet chwilę po aplikacji. Skóra jest tak mięciutka, że aż mam ochotę głaskać ją bez końca. Jeśli szukacie produktu, który wygładza, pomoże pozbyć się podrażnienia, zmniejszy widoczność porów, zawalczy z niedoskonałościami oraz przypuszczalnie rozjaśni cerę to warto zwrócić uwagę na Azelaic Acid od The Ordinary.
Producent obiecuje nam aż 10% kwasu azelainowego. Nie jestem w stanie ocenić jak zadziała na Waszą cerę, ale na pewno jest to jeden z najdelikatniejszych tego typu produktów marki The Ordinary. Ponoć odpowiedni nawet dla wrażliwej cery z trądzikiem różowatym. Ja podczas stosowania tego kremu nie odnotowałam szczypania czy zaczerwienienia. Już bardziej buntowały się moje pokryte egzemą dłonie, które cierpiały niczym wepchnięte w palące płomienie. W razie gdyby okazało się, że jednak produkt działa dla Was za mocno producent zaleca by go rozcieńczyć według własnych preferencji. Podczas kuracji nie odnotowałam też by moja skóra stała się bardziej sucha czy zaczęła się mocniej łuszczyć. Nic z tych rzeczy. Pamiętajcie jednak, że przy stosowaniu kwasu należy zaopatrzyć się w filtry i stosować je każdego dnia rano.
Kosmetyku jednak nie mogę uznać za ideał. Niestety ze względu na swoją okropną konsystencję jest trochę mało wydajny i starczył mi zaledwie na miesiąc lub może o jeden tydzień dłużej. Poza tym przysparza za dużo zabawy z tym błyskawicznym wchłanianiem i topornym rozsmarowywaniem przez co nie mogłam kontynować kuracji by przekonać się czy kwas ten faktycznie rozjaśnia.
The Ordinary Azelaic Acid Sunspesion 10% to zdecydowanie jeden z lepiej działających produktów marki. Faktycznie potrafi zrobić różnicę oraz może pomóc w problemach skórnych dlatego polecam spróbować. Może akurat Wy się w nim zakochacie.
Macie już w swoim domu kosmetyki marki The Oridnary czy w ogóle Was nie kuszą?
PS: Na moim Instagramie jeszcze przez kilka dni można wygrać dwa dowolne produkty tej marki. Zapraszam!