Białe, minimalistyczne opakowania zostały zamienione czarnymi, ale wciąż utrzymane są w charakterystycznym dla marki stylu. Ja jestem na tak i zdecydowanie uwielbiam ich design. Obiecywano nam pipetę, którą kocham ja i pewnie wiele z Was też. Oczywiście nie przy każdym produkcie, ale byłam ogromnie ciekawa jak poradzi sobie ona z podkładem. Niestety plany zostały zmienione i otrzymaliśmy pompkę, która też nie jest taka zła, więc narzekać nie będę. No może będę, ale nie na jej sprawność, a na wykonanie. Matowe tworzywo, coś w stylu zamszu, dobrze znane nam z produktów marki NARS. Szybko się brudzi i ciężko czyści (no chyba że znacie sekret, który zdradziłam Wam tutaj), co mi na pewno bardzo przeszkadza i uważam takie rozwiązanie za trochę przekombinowane. Poza tym aplikator można przekręcić i w łatwy sposób zablokować produkt tak by nie rozlał się w kosmetyczce lub toaletce, brudząc wszystko dookoła. Reszta opakowania to przezroczysty, miękki plastik, który pozwala kontrolować zużycie podkładu. Swoją drogą jestem ciekawa czy będę się z niego ścierać te malutkie, czarne literki, ale o tym opowiem następnym razem.
Produkt ma kremową konsystencję, która niestety lub się mazać i ciężko było mi rozprowadzić ją na twarzy. Próbowałam nałożyć pod podkład dwa różne kremy i za każdym razem było to samo. Co więcej podkreśla on suche skórki, wchodzi w pory oraz nie odpuści żadnej, najmniejszej zmarszczce. Jeśli chodzi o krycie to jest ono znikome. Fanki naturalnego wykończenia będą zadowolone, ale ja jako weteranka, która pół życia smarowała się mocno kryjącymi podkładami po nazwie High- Coverage spodziewałam się czegoś więcej. Oczywiście jestem zadowolona, że uzyskam dzięki niemu naturalny makijaż bez efektu maski, ale przy trądzikowej cerze i jej gorszych dniach, czasem to za mało.
Po skończonej aplikacji otrzymamy nieco pudrowe wykończenie, które po czasie znika i twarz nie wygląda już tak sztucznie. Niestety zaraz po pozbyciu się tego problemu przychodzi następny, czyli nieestetyczne świecenie w strefie T. No może nie zaraz, ale jakoś po trzech godzinach, co dla mnie niestety jest marnym wynikiem. Oczywiście próbowałam produkt przypudrować, ale strasznie się on wtedy ściera i na pewno nie wyglądałam dzięki temu lepiej. Pod koniec dnia na mojej twarzy zostaje już tylko kilka plam po podkładzie, które istnieją tylko dlatego, że osadziły się w najbardziej suchych miejscach. Każde dotknięcie niestety sprawia iż produkt znika z cery nie pozostawiając po sobie śladu. Używany codziennie nie zapchał mnie i nie spowodował wysypu.
Odcień 1.0 P dobry będzie dla bladziochów i chętnie go oddam, bo na pewno nigdy nie dopasuje się do mej skóry. Jaśniejsza już nie będzie :) Natomiast 1.1 P jest nieco ciemniejszy z różowymi tonami i dobrze stapia się z moim naturalnym kolorem twarzy. Jak tylko złapię pierwszą w tym roku opaleniznę będzie jeszcze lepiej :)
Na koniec zaznaczam, że jest to tylko wstępna recenzja i postaram się jeszcze przetestować podkład na innych produktach do pielęgnacji oraz po odstawieniu wysuszających kosmetyków antytrądzikowych. Na razie jestem mocno zawiedziona, bo chociaż za taką cenę (ok. 30zł) nie mogę wymagać więcej, to jednak spodziewałam się lepszego działania po “najbardziej oczekiwanym podkładzie roku 2017”. Niestety nie jest on lepszy od drogeryjnych tego typu produktów, a nawet jestem pewna iż spokojnie znalazłabym wśród nich kosmetyk, który rozłożyłby The Ordinary Coverage Foundation na łopatki. Dalej podtrzymuję moją opinię, że produkty tej marki to dobry wybór dla osób, które szukają skutecznych składników i poprawnego działania za niską cenę. Nie nazwałabym ich jednak zamiennikami wypokopółkowych kosmetyków ze świetnymi składami i niezawodnym działaniem...
Też czekacie z utęsknieniem aż podkład pojawi się w polskich sklepach?
PS: Następnym razem pokażę jak podkład prezentuje się na twarzy :)