Kultowe koreańskie marki obecnie nie są już nowością w Polsce i dziś spokojnie można dostać je nawet stacjonarnie. Zazdrośni o ich sławę, europejscy producenci ostatnio prześcigają się w tworzeniu nowych serii, które dosyć mocno inspirowane są produktami ze wschodu. Nie od dziś przecież nakłada nam się do głowy, że azjatyckie kosmetyki działają cuda, a mieszkanki tej części świata właśnie im zawdzięczają młody wygląd oraz nieskazitelnie gładką cerę. Myślę jednak, że nikt nie jest w stanie pobić Azjatów w konkurencji o najbardziej wymyślne i kolorowe formy kosmetyków. I tak dzięki Hada Labo Tokyo miałam okazję pierwszy raz w życiu testować maskę typu “shape-memory”, która zdecydowanie nie przypomina mi wcześniej stosowanych tego typu produktów. Normalnie też nie zwracam uwagi na sugerowany wiek umieszczony w opisie produktu i o ile jestem dobrze poinformowana nie znajdziecie też tego typu informacji na kosmetykach pochodzących właśnie ze wschodu. Dlaczego więc maska 40 + sprawdziła się u mojej mamy, a u mnie nie?
Nawet gdyby w moim schemacie posta nie było miejsca na opis opakowania, przy tym produkcie pominięcie go uchodziłoby wręcz za grzech. Maseczka umieszczona została w słoiczku o pięknym chabrowym kolorze. Pochodzi on z gatunku tych, które potrafią skusić samym wyglądem, a oślepiony jego wdziękiem osobnik z tego wszystkiego zapomina spojrzeć na skład i cenę. Dodatkowo pod błyszczącą nakrętką kryje się wieczko chroniące zawartość chwytliwego opakowania. Myślę, że rozsądek zaczyna się do nas odzywać dopiero po jego podniesieniu, gdy do niczego nieświadomych nozdrzy dochodzi nieco sztuczny, “plastikowy” zapach. Poza tym maseczka ma galaretowatą, lepiącą się konsystencję. Jedynym jej plusem jest to, że po kilku sekundach od dotknięcia wraca do swojej początkowej formy i znów cieszy oko idealną, niczym nie zmąconą taflą.
Aplikując maseczkę na twarz prócz podekscytowania czułam też lekki chłód, ale nie był to ten z kategorii wywołujących ciarki, a nazwałabym go jedynie lekkim i odprężającym. Producent poleca nam zaaplikować kosmetyk na 15 minut, a później pozostałość wmasować w skórę twarzy lub pozwolić mu poleżeć na buzi całą noc. Niestety w obu przypadkach maseczka nie wchłania się całkowicie i pozostawia po sobie okropną, lepiącą się warstwę. W moim przypadku jest to ogromna niedogodność i raczej nie zachęca do częstego stosowania produktu.
Jak chyba przy każdym kosmetyku rodem z Azji na opakowaniu obiecuje nam się naprawdę wiele. Od liftingu, po nawilżenie i napiętą, odżywioną skórę. U mnie maska nałożona tylko na te kilkanaście minut nie zrobiła chyba nic. Po jej zmyciu musiałam obejrzeć dokładnie cerę z każdej strony by sprawdzić co tak naprawdę przed chwilą się stało. Efektów wow nie było i może dlatego, że rzadko nakładam tego typu produkty, które mają głównie nawilżać, a nie oczyszczać za bardzo nie widziałam poprawy wyglądu cery. Postanowiłam więc pozwolić jej towarzyszyć mi podczas snu i dopiero rano ocenić czy problem leży w czasie aplikacji. Niestety o świcie w lusterku ujrzałam cerę, która ani trochę nie wyglądała na zdrową i napiętą. Pory były rozpulchnione, a buzia świeciła się okropnie i wręcz wyglądała na spuchniętą. Potrzebowałam naprawdę porządnej maski oczyszczającej by doprowadzić ją do normalnego stanu. Wtedy nie zwracałam uwagi na nawilżenie, ale myślę iż dla mojej cery była to dawka nie do udźwignięcia.
Nieco inne światło na maskę rzuciła mi moja mama, która również testowała ten produkt i była nim zachwycona. Posiada ona cerę bez wyprysków, a jej największym utrapieniem są chyba zmarszczki plus brak witalności. Dała mi dosyć skromną opinię, ale ponoć maseczka faktycznie super wygładziła jej skórę, jednocześnie lekko ją napinając i poprawiając ogólny wygląd skóry. Dodatkowo była ona miękka i super gładka. "Taka lepsza"- jak to określiła moja rodzicielka :)
Gdybym używała tego produktu sama w tym momencie pewnie kontynuowałabym narzekanie na niego, ale mama pozwoliła mi spojrzeć na tą maseczkę trochę inaczej. Myślę, że Hada Labo Tokyo 3D Lifting Mask (49,99zł) sprawdzi się u osób, które potrzebują porządnego nawilżenia. Wskazać więc mogę na cery suche, gdzieniegdzie też mieszane i według producenta nawet te wrażliwe mogą spokojnie po nią sięgać. Moja skóra niestety łatwo się zapycha i dlatego do jej nawilżenia stosuję produkty, które robią to w sposób bardzo lekki, ledwie odczuwalny. Niestety ten do takich nie należy. Nie wystawiam jednak maseczce negatywnej recenzji, bo na opakowaniu nikt nie obiecuje, że dogada się z moją cerą, a pewnie te którym jest przeznaczona byłyby z niej zadowolone :)
Miałyście już okazję zgarnąć Hada Labo Tokyo z Rossmanna? Koniecznie dajcie znać jakie są Wasze odczucia co do tej marki i czy możecie polecić mi jakiś inny jej produkt? :)