Mam wrażenie, że mgiełki do twarzy i hydrolaty ostatnio stały się trochę bardziej popularne, ale jeszcze jakiś czas temu nazwałabym je najmniej docenionymi kosmetykami jakie znam. Do dziś sporo osób zadaje sobie pytanie czy robią coś więcej niż zwykła woda, która przynosi jedynie odświeżenie i orzeźwienie w upalny dzień? Odpowiedź jest prosta: tak. Wciąż rozwijający się rynek kosmetyczny obecnie proponuje nam mgiełki, które nawilżają, złuszczają, redukują zmęczenie, matują i chyba tylko nie potrafią uczyć śpiewać. Każdy wizażysta ma zapas swoich ulubionych sprejów, bo pomagają one utrwalić makijaż oraz nadają skórze blasku. Ja dziś rzadko sięgam po toniki, a ich miejsce w mojej łazience zajęły właśnie hydrolaty. Kocham je za składy, które są naturalne oraz pozbawione alkoholu oraz oczywiście cudowne działanie. Wraz z popularnością mgiełek zdecydowanie wzrosła ich dostępność i obecnie praktycznie każda marka, która oferuje nam kosmetyki do pielęgnacji twarzy może się pochwalić tego typu produktami. Nie wszystkie jednak proponują substancje przyjazne naszej skórze, a spora ich ilość zawiera wysuszający alkohol. Ja dziś pragnę Wam przedstawić 5 moich ulubieńców, którzy zasługują na pochwały i uwielbienie :)
Hydrolaty Bioline/ Róża damasceńska i Czystek
Kocham te hydrolaty! Zdecydowanie najlepsze jakie testowałam i obecnie sięgam po różne ich rodzaje. Miałam już ten z jałowca (pachniał mokrym lasem oraz żywicą), róży i czystka. Głównie chwalić powinnam działanie, ale przecież nie da się przejść obojętnie obok opakowań tych produktów. Szklane buteleczki według mnie zawsze prezentują się lepiej i kojarzą mi się z kosmetykami luksusowymi. Oczywiście mogłabym narzekać na ich wagę, ale w tym przypadku zupełnie się nią nie przejmuję. Bardzo żałuję, że pojemników tych nie da się otworzyć by dać im drugie życie, bo mają wspaniały atomizer. Rozpyla on cudowną mgiełkę z milionem malutkich kropelek, które delikatnie osiadają na skórze przynosząc jej ukojenie. Aż ma się ochotę pryskać, i pryskać, i pryskać. Czysta przyjemność!
Hydrolat róża damascena (ok. 21 zł)
Skład: Rosa Damascena Bio |
Hydrolat z róży oczywiście pachnie identycznie jak jej kwiat, ale woń ta nie jest mocna i nachalna. Nazwałabym ją lekko słodką, ale też bardzo delikatną oraz świeżą. Gdybym pod lupę miała brać obietnicę producenta to raczej nie z każdą bym się zgodziła. Kosmetyk stosowałam regularnie każdego dnia, ale nie zauważyłam by wyrównał koloryt skóry czy rozjaśnił przebarwienia. Cała reszta już wydaje się być spełniona. Mowa tu między innymi o nawilżeniu i zmiękczeniu cery. Faktycznie już chwilę po aplikacji mogłam odczuć, że skóra stała się bardzo gładka oraz fajnie dopieszczona. Hydrolat świetnie koi też podrażnioną, zmęczoną i ściągniętą cerę. Spokojnie można nim również spryskiwać maseczki glinkowe by nie dać im wyschnąć. Latem upchany na noc do lodówki rankiem przyniesie ukojenie oraz zmniejszy nieco opuchniętą twarz. Najlepiej spisuje się u mnie gdy nie czekam na jego całkowite wchłonięcie i na jeszcze mokrą twarz aplikuję krem lub inny kosmetyk nawilżający. Po prostu super!
Hydrolat z czystka (ok. 21 zł)
Nasze pierwsze spotkanie nie należało do udanych, bo produkt zdecydowanie posiada bardzo specyficzny zapach. Mocno ziołowy, choć czasami przypominający mi gęstą chmurę dymu. Potrzebowałam czasu by się do niego przyzwyczaić, ale obecnie nie przeszkadza mi już wcale. Tym razem dostajemy od producenta obietnicę zmniejszenia obrzęków, wyrównanie kolorytu cery, rozjaśnienie blizn potrądzikowych, oczyszczanie oraz ujędrnienie skóry. Chwilę po jego aplikacji czuć lekkie ściągnięcie cery i jeśli chcecie go uniknąć wystarczy tak jak w przypadku wyżej wspomnianego hydrolatu zaaplikować olejek lub serum na jeszcze mokrą skórę. Poza tym zauważyłam, że potrafi nieco uspokoić moje pory i na jego życzenie nawet nieco się zmniejszają, ale niestety do niczego więcej nie jest w stanie ich namówić. Produkt rzeczywiście nieco rozjaśnia cerę oraz przyspiesza gojenie się wyprysków. Bez żadnych wątpliwości mogę również potwierdzić, że potrafi on porządnie oczyścić skórę, ukoić ją i złagodzić podrażnienia. Myślę, że pokochać go może każda cera :)
Caudalie Grape Water (ok. 38 zł)
Skład: Vitis Vinifera (Grape) Fruit Water*, Vitis Vinifera (Grape) Juice*, Nitrogen. |
O tym produkcie już Wam pisałam i od tamtej pory moja opinia nie zmieniła się ani trochę. Kocham Grape Water od Caudalie za jej zapach, delikatność i działanie. Według mnie to taka woda termalna z gratisem. To właśnie dzięki temu fajnie nawilża oraz koi zmęczoną cerę. Dodatkowo na jej korzyść przemawia krótki, mocno winogronowy skład. Tak samo jak wyżej wspomniany hydrolat z róży nadaje się do zwilżania maseczek glinkowych i ochroni naszą skórę przed wysuszeniem oraz podrażnieniem. Czasem przemycam ją nawet do mojego makijażu by scaliła makijaż i nadała mi trochę blasku. Po więcej na temat tej wody oraz innej mgiełki marki Caudalie zapraszam do posta, który do dziś cieszy się ogromną popularnością :)
Evian woda termalna (ok 12 zł za 50 ml)
Skład: Pure, Natural evian® Mineral Water: Propelled by safe nitrogen (the air we breathe is 80 percent nitrogen) with a neutral 7.2 ph |
Przyznam szczerze, że do zakupu tego produktu przekonały mnie zapewnienia, że jest stosowana przez gwiazdy oraz wizażystów na całym świecie. Byłam bardzo ciekawa czym różni się od dobrze mi znanej wody termalnej Avene i postanowiłam jak najszybciej się przekonać o co tyle szumu. Już przy pierwszym użyciu pokochałam tą delikatną, ledwie wyczuwalną mgiełkę, której do tej pory nie dał mi żaden inny kosmetyk. Musiałam wręcz nadużywać produktu, bo nie mogłam się nacieszyć tym wspaniałym ukojeniem oraz orzeźwieniem jakie po sobie pozostawia. Mam również wrażenie, że tak jak w przypadku wyżej opisanych produktów lekko nawilża, ale chyba najbardziej podoba mi się to co robi z makijażem. Zlikwiduje pudrowy efekt, pięknie rozświetli, nada cerze blasku i zdrowego wyglądu. W mig też rozprawi się z suchymi skórkami. Dodatkowo mam wrażenie, że wręcz nieco przedłuża trwałość podkładu oraz trzyma w ryzach świecenie. Kolejnego plusa muszę dać jej za opakowanie. Minimalistyczne, ale z różowym, kobiecym akcentem. Mała wersja zmieści się w większość torebek i będzie koić oraz odświeżać kiedy tylko zapragniemy. To chyba kolejny już mój must have :)
Mokosh Hydrolat Malina z Alosem (44,90 zł)
Skład: Aloe Barbadensis Leaf Water, Rubus Ideaus Fruit, Citric Acid, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate |
Jedyny hydrolat, który ma dłuższy skład, ale mimo to również znajduje się w nim jedynie kilka substancji. Mam do tego produktu ogromny sentyment, bo to chyba on ostatecznie przekonał mnie bym zamieniła toniki na mgiełki oraz hydrolaty właśnie. Oczywiście jego recenzja już znajduje się na blogu i według statystyk sporo osób chętnie wpada by jej się przyjrzeć. Wcale mnie to nie dziwi, bo marka Mokosh słynie z bardzo dobrych, naturalnych kosmetyków, które są "genialne w swej prostocie i ujmują jakością surowców." Jeśli chodzi o działanie to niestety nie mogę powiedzieć, że wyróżnia się czymś spośród wyżej wymienionych produktów. Również fajnie nawilża, odświeża i łagodzi podrażnienia. Jeśli to on najbardziej Was zaciekawił odsyłam do całej, obszernej recenzji, która zaspokoi ciekawość i pozwoli podjąć decyzję o zakupie.
Mam nadzieję, że treść posta Was nie zanudziła, bo zdaję sobie sprawę, że większość przedstawionych przeze mnie produktów ma bardzo podobne działanie. Prosiliście mnie jednak o tego typu wpis i jego głównym zadaniem jest pokazanie wspaniałych hydrolatów czy mgiełek z różnych półek cenowych, które mają niejednakowe opakowania oraz atomizery. Tak naprawdę każdy z tych produktów jest świetny i jestem prawie pewna, że obojętnie której marce zaufacie, nie będziecie żałować zakupu.
To jak? Przekonałam Was do zamiany toników na hydrolaty? Który z wyżej wymienionych wpadł Wam w oko? :)